Musiało minąć trochę czasu


Zawsze chciałem by ten blog był relacją z powstawania mojego Trabanta. Starałem się pomijać moje uczucia, przemyślenia i inne tego typu sprawy. Jedak teraz czuję, że muszę odejść trochę od tematu bezpośrednio związanego z Trabantem i pójść w bardziej osobistą stronę.

Zatem wszystkich niezainteresowanych tego typu wynurzeniami zachęcam do zakończenia czytania w tym miejscu.

Nie ukrywam i nigdy nie ukrywałem faktu, że nie wykonałem całej pracy przy tym aucie sam. Potwierdzają to pierwsze posty na tym blogu. Oprócz mnie, w pracach odznaczyły się jeszcze dwie osoby: mój Tato - Andrzej oraz jego serdeczny przyjaciel - Zygmunt.

Od obu tych osób nauczyłem się bardzo dużo i ratowały mnie w wielu opresjach. Pewnie gdyby nie oni, spaprałbym wiele. Na pewno na początku mieli inne podejście do tego auta niż ja. Nie byli tak zafascynowani i nie było to dla nich hobby i frajda, a po prostu pomoc. Z czasem jednak śmiało mogę powiedzieć, że chyba także przywiązali się do Trabanta. Na pewno nie tak jak ja, ale ich nastawienie zmieniło się bardzo.

Dziś już nie ma z nami Pana Zygmunta (właśnie tak zawsze zwracałem się do niego z uwagi na szacunek jakim go darzyłem). Odszedł 9 września 2012 roku. Długo pożerał go rak, ale mimo ciągle pogarszającego się stanu zdrowia, wierzyłem, że Pan Zygmunt pokona to cholerstwo!

Był mechanikiem samochodowym starej szkoły w najlepszym tego słowa znaczeniu! Z doświadczeniem i świetnym warsztatem pomimo, że już od wielu lat nie pracował w zawodzie.

Nasza trójka miała jeszcze plany związane z Trabantem. Jako "silnikowiec", Zyga (tak mawiał do niego mój Tata), miał nadzorować remont silnika 1,3 (pisałem o tym silniku w poście: 1,3), zmianę gaźnika (na ten, o którym pisałem w poście: Pierburg 24-28 2E3), dobranie skrzyni biegów i zaadaptowanie jej do Trabanta. Chciał mnie nauczyć przy tym, o ile to w ogóle możliwe, tego wszystkiego co sam umiał...

Mówią: "Czas leczy rany" i może mają rację. Ciągle jednak ciężko jest mi pogodzić się z jego losem. Minął czas i faktycznie teraz jestem w stanie napisać lub powiedzieć o nim coś bez blokady wywołanej takim dziwnym ściskaniem w gardle i napierającymi do oczu łzami. Czuję jednak niezagojoną ranę, może mniej ona boli ale chyba tylko dlatego, że niczego nie mogę zmienić...

komentarze (1):

Anonimowy pisze...

Cholerna szkoda... człowieka, Myślę że Pan Zygmunt też nie pogodził się z chorobą, planował...walczył...chciał żyć... Ja też miałem "wujka" czyli kolegę mojego taty, który potrafił zrobić wszystko przy trabancie... remont silnika 2T nauczył mnie bardzo dużo...pokory, cierpliwości,precyzji...Prócz tego zawsze jakaś historia z życia lub przygoda, których było tysiące. Nigdy nie było sytuacji bez wyjścia... nie miał warunków do robienia blacharki, ale mechanika i garażowa lakierka... no problem. Takich ludzi się nie zapomina i czasami naprawiając swoje auta myślę co by zrobił i powiedział...
Jedyne co można powiedzieć... to spoczywaj w pokoju i nigdy nie zapomnieć o TYCH bliskich, którzy spowodowali, że jesteśmy tu gdzie jesteśmy i jesteśmy tym kim jesteśmy-a dzięki nim jesteśmy lepsi. Trzymaj się Eljot- Q

Prześlij komentarz

Nowszy post Starszy post
 

Liczba wyświetleń

Najpopularniejsze posty