Po mojej małej "osobistej tragedii" związanej z felgami podniosłem się i zacząłem działać dalej. Tym razem już tylko z ojcem. Postanowiliśmy, że tak będzie lepiej. Na swoim, bez pośpiechu. Wtedy chyba aby przetestować naszą sprawność w działaniach Trabant zaprotestował. Zaciski hamulcowe z przodu zaczęły puszczać i lał się z nich płyn hamulcowy. Dokonaliśmy wymiany zacisków na inne po regeneracji. Wymieniliśmy także przewody hamulcowe elastyczne i lewy (krótki, wychodzący bezpośrednio z pompy i prowadzący do przewodu elastycznego) przewód aluminiowy.
Pojeździłem trochę. Nagle zaczęły być słyszalne dziwne piski jakby. Wjechałem do garażu. Zdjęliśmy koła z przodu i okazało sie, że seryjne, elastyczne przewody hamulcowe są za długie do mojego lekko obniżonego zawieszenia i ocierały o półosie. Podwiązaliśmy przewody drutem z gumowym oplotem. Nic nie ociera, ale przydałoby się zmienić te przewody na jakieś krótsze.
Znów trochę pojeździłem. Tym razem na nierównościach zaczęło być słychać jakieś stuki, a podczas hamowania z większych prędkości (od około 100km/h) "telepało" kierownicą. Okazało się, że to sworzeń w prawym przednim wahaczu się rozsypał. Oryginalny i nowy kupić to raczej ciężka sprawa. Używane nie mają sensu, a zamienniki osiągają astronomiczne ceny przy ich słabej jakości. Zakupiłem regenerowany, który nie był tani, ale tak to już jest z Trabantem, że trzeba zacisnąć czasem zęby i płacić. Wymiana przysporzyła nam nielada problem. Nakrętka mocująca stabilizator nie chciała za nic puścić. Tata próbując to ruszyć złamał nawet bardzo dobry klucz! Kupiliśmy zatem palnik gazowy i odkręciliśmy ją na gorąco! Kolejna udana robota.
Mechanicznie wszystko zaczęło się układać. Postanowiłem więc wziąć się za konserwację blachy. Na podłodze rudo było pod nogami kierowcy, zatem dzielnie druciakiem na wiertarce usunąłem cały nalot. Niestety oczom mym ukazała się nieduża dziura. W prawym nadprożu było podobnie. Sytuacja powtórzyła się także w lewym tylnym nadkolu. Wyczyściłem zatem wszystko i przemalowałem czasowo farba antykorozyjną. Tydzień później auto pojechało do znajomego blacharza, który miał wszystko to naprawić. Po dwóch dniach miałem odebrać auto. Jak się okazało nie robił go osobiście tylko dał do zrobienia bratu. Podłoga zrobiona nieładnie, nadkole średnio, nadproże najlepiej. Ogólnie nie podoba mi się to! Pewnie będą dokonywać poprawki... ale tym razem postanowiłem, że dokładnie przygotuję te miejsca a oni tylko zrobią spawy. Wtedy pewnie także dam im do wspawania nowe ranty nadkoli. Najpierw jednak muszę zdobyć potrzebne elementy blacharskie. Ale to jeszcze nie jest pewny plan. Ostatnio coraz częściej myślę o zakupie własnej spawarki...
Brak komentarzy
Prześlij komentarz